Maria Ginter: „Lipiec 1944. (…) wynajmiemy jakieś lokum na letnisku w Zalesiu, aby w razie sygnału dołączyć w szeregi walczących. Projekt ten wprowadziliśmy w czyn. Wynajęliśmy skromną chałupkę pod Zalesiem i przeprowadziliśmy się po tygodniu. Wysłaliśmy najpierw po wóz z rzeczami i krowę, a żeby synusiowi nie zabrakło mleka. (…) Gdy wszystko zostało ukończone, poczuliśmy się szczęśliwi jak nigdy. Jesteśmy teraz sobie bliżsi niż w ogromnym dworze wilczyskim. Nie ma tu ani ludzi, ani spraw, które by nas dzieliły. Pomimo roboty, która mi tu przypadła w udziale, czuję się wspaniale. (…)
Październik 1944.
Życie znów zaczyna się do początku. Wszystko, co było do tej pory przestało istnieć. Prysła nadzieja Polski niepodległej. (…) Jasia nie ma. Tylko dziecko mnie trzyma przy życiu.(…)Teraz jednak, gdy wszystkie źródła dochodu urwały się niespodziewanie, muszę na to wszystko zarobić. (…) Mleko, które sprzedawało się do tej pory w Zalesiu, postanowiłam zatrzymać. Rozpoczęłam produkcję krówek śmietankowych. Wielki gar kipi cały dzień na ogniu. (…) Mam już stałe punkty odbioru: prywatnie i w sklepach. (…) Niespodziewanym zastrzykiem, który wpłynął bardzo w porę, była odprawa powstańcza. Wróbel znalazł mnie w Zalesiu. Przyniósł 20 dolarów i wiadomość, ze cały nasz pluton odznaczony został Krzyżem Walecznych.”(“Galopem pod wiatr”, s. 166-67, 204-5)